„Obcowanie ze sztuką mnie uskrzydla!” – wywiad z dr. Franciszkiem Strzałkowskim
Estetyka to w przypadku dr. Franciszka Strzałkowskiego coś więcej niż medycyna. To prawdziwe uwielbienie dla sztuki i piękna! Stały bywalec filharmonii, słucha muzyki klasycznej podczas wykonywania zabiegów, a każdy wyjazd, nawet na kongres czy szkolenie medycyny estetycznej, jest dla niego doskonałą okazją do oglądania muzeów i wystaw w danym mieście. Jaki wpływ sztuka wywiera na jego pracę? Jak w ciągu 4 lat od powrotu z zagranicy udało mu się rozwinąć jedną z najbardziej rozpoznawalnych klinik medycyny estetycznej w Warszawie? Za co cenią go pacjentki? Poznajcie dr. Franciszka Strzałkowskiego – zawodowo i prywatnie.
Dr Franciszek Strzałkowski równie dobrze jak w filharmonii i klinice czuje się… w świecie social mediów. Bezpośredni, zawsze uśmiechnięty i pełen energii – razem ze swoim teamem z Kliniki Strzałkowski chętnie pokazuje się na zdjęciach i filmach wrzucanych do Internetu. Na naszym LIVE na Facebooku występował z kremem znieczulającym na twarzy (właśnie miał mieć robiony swój ulubiony zabieg – Dermapen), a swoje 40. urodziny obchodził hucznie i medialnie razem z 3. urodzinami kliniki. Wszystko to pomaga mu promować klinikę, ale… nic na siłę. On po prostu taki jest! Od powrotu do Polski po wielu latach mieszkania za granicą cel miał jeden: zbudować zgrany i zadowolony ze swojej pracy zespół, rozwinąć silną markę osobistą i wprowadzić w życie ideę naturalnego piękna w medycynie estetycznej, tak aby nie zmieniając wyglądu pacjentek pomóc im przejść wewnętrzną metamorfozę – przywrócić poczucie atrakcyjności i pewności siebie. Ukoronowaniem intensywnej pracy było otwarcie na początku 2022 roku nowej Kliniki Strzałkowski przy ul. Jana Kazimierza 50 w Warszawie. Mówi jednak, że to dopiero początek…
Jak się zaczęła Twoja przygoda z medycyną estetyczną?
– Wrażliwość na kobiece piękno wyniosłem z domu. Moja mama jest niezwykle elegancką kobietą o nietuzinkowej urodzie i taki właśnie wzór kobiety – bardzo dbającej o siebie i swój wygląd – we mnie ukształtowała. Medycyną estetyczną zainteresowałem się już w czasie studiów, a w pierwszym kongresie o tej tematyce uczestniczyłem jeszcze jako lekarz stażysta. Po studiach w Warszawie zdecydowałem się na wyjazd za granicę, najpierw do Londynu, a potem do Niemiec, gdzie robiłem specjalizację anestezjologiczną. Tam też w 2010 r., w Duesseldorfie, zrobiłem pierwsze kursy z botoksu, prowadzone przez światowej sławy specjalistę, dr. med. Saida Hiltona.
W Niemczech pracowałeś jednak głównie jako anestezjolog. Dlaczego wybrałeś właśnie tę specjalizację?
– Jest w niej coś magicznego. To niesamowite, że można podać pacjentowi lek i sprawić, aby nic nie czuł np. podczas skomplikowanej operacji, a potem wybudzić go jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W Niemczech pracowałem jako anestezjolog w jednym z największych szpitali – Kliniki Uniwersyteckiej w Akwizgranie. Ciągle bywam „typowym” anestezjologiem, na przykład w szczytowym momencie pierwszej fali pandemii zgłosiłem się do pomocy w szpitalu covidowym na Stadionie Narodowym w Warszawie.
A czy bycie anestezjologiem pomaga w wykonywaniu zabiegów medycyny estetycznej?
– Jak najbardziej! I to nie tylko dlatego, że potrafimy najskuteczniej uśmierzyć nawet silny ból towarzyszący niektórym procedurom estetycznym i zapewnić wszystkim pacjentom pełen komfort podczas zabiegów. Chodzi też o przygotowanie do pracy zabiegowca. Wkłucia do kręgosłupa, znieczulenia regionalne, wkłucia do splotów nerwowych pod kontrolą USG – to są bardzo precyzyjne ruchy igłą, śmiem powiedzieć, że jeszcze bardziej precyzyjne niż w medycynie estetycznej. Cały czas trenujemy, robiąc również bardzo trudne wkłucia dożylne u pacjentów starych, chorych, onkologicznych. Druga rzecz to szeroka wiedza medyczna, jaką daje anestezjologia jako specjalizacja interdyscyplinarna. Dzięki temu możemy dosyć wszechstronnie pomóc naszym pacjentom.
Co zdecydowało o Twoim powrocie do Polski?
– Tak naprawdę wyjechałem do Niemiec z założeniem, że jadę tam tylko na 5 lat zrobić specjalizację z anestezjologii, ale w międzyczasie przeszedłem do szpitala w Akwizgranie, zacząłem dodatkowe kursy z medycyny estetycznej, studiowałem w American Academy of Aesthetic Medicine w Amsterdamie, a potem robiłem coraz więcej zabiegów, założyłem własną działalność i zdobywałem doświadczenie jako lekarz medycyny estetycznej nie tylko w Akwizgranie, ale też m.in. w Aachen, Berlinie, Duesseldorfie, Bonn, Kolonii, Trewirze i Brukseli. Sam też zacząłem szkolić innych lekarzy i tak z 5 lat zrobiło się prawie 10! W tym czasie urodziła mi się dwójka dzieci – synek tuż przed powrotem do Polski. Przyszedł w końcu czas na przeprowadzkę. Ponieważ od samego początku pracowałem na swój rachunek i nie chciałem zatrudniać się u kogoś innego, najpierw musiałem znaleźć w Warszawie miejsce na klinikę. To na pewno trudniejsza droga, ale dająca więcej satysfakcji. Miałem dużo szczęścia, ponieważ przejąłem gotowy gabinet z pozytywną energią i fajnym zespołem doświadczonych kosmetologów, udało mi się też namówić moją kuzynkę, Agatę Zbiejcik, aby dołączyła do zespołu jako manager – jest w tej roli niezastąpiona i cieszy mnie, że możemy pracować razem.
Zawsze podkreślasz, że dobry zespół to połowa sukcesu. Co wyróżnia Wasz team?
– Czynnik ludzki to najbardziej wymagający element w każdym przedsięwzięciu, ponieważ jest najbardziej wrażliwy. A o pełnym sukcesie można według mnie mówić tylko wtedy, gdy wszyscy są zadowoleni i doceniani w pracy – i mają z niej po prostu satysfakcję. Ważna jest też atmosfera w pracy – szacunku, wzajemnego zaufania, pozytywnej energii. Staramy się nią obdarowywać również naszych pacjentów, zależy nam, aby dobrze się u nas czuli i wiemy, że tak właśnie jest. Wielokrotnie sami to podkreślają.
Czy widzisz różnicę między pacjentkami z Polski i Niemiec w podejściu do zabiegów?
– Zdecydowanie tak! Polki są według mnie o wiele bardziej świadomie zabiegów i dużo więcej wiedzą na ich temat. Często chcą konkretnego zabiegu, wiele rzeczy próbowały, mają jasno sprecyzowane oczekiwania. A w Niemczech wiele moich pacjentek nawet nie wiedziało, jak działa botoks, myślały, że jest wypełniaczem! Natomiast jeszcze te kilka lat temu na pewno bardziej niż Polki stawiały na naturalny efekt. I to ich podejście miało ogromny wpływ na mnie jako na zabiegowca i ukształtowało moją wizję „robienia” medycyny estetycznej. Niemki chciały wyglądać jak po urlopie, bardziej świeżo, bez zmiany rysów. Po prostu – lepsza wersja siebie. Z kolei polskie pacjentki – mówię tutaj o początkach mojej pracy w Warszawie – chciały się zmieniać, wyglądać inaczej, wręcz pokazać, że coś sobie robiły. Ja konsekwentnie przekonywałem je do idei naturalnego piękna i okazało się, że tak naprawdę wiele z nich tego oczekuje. Dziś trafiają do nas wyłącznie osoby pożądające naturalnych efektów, zresztą innych u nas nie znajdą – więc pewnie panie marzące o radykalnej zmianie idą gdzie indziej. My po prostu czujemy naturalność, jesteśmy przekonani, że to jest właśnie to prawdziwie estetyczne podejście do wyglądu.
Opracowałeś nawet własną metodę podawania toksyny botulinowej zapewniającą bardzo naturalny efekt. Na czym polega?
– Botoks jest jedną z moich ulubionych metod, nie można go zastąpić niczym innym, jeśli chodzi redukcję zmarszczek mimicznych. Często wykonuję zabiegi z jego użyciem, jestem też członkiem Niemieckiego Towarzystwa Terapeutów Toksyną Botulinową. Przez lata pracy udało mi się wypracować swoje autorskie podejście do botoksu, tzw. botulinę metodą Strzałkowskiego. Podaję ją tak, aby twarz zachowała mimikę i aby zmarszczki nadal były lekko widoczne – chodzi tutaj nie o „wygładzenie na blachę”, ale właśnie o to magiczne i niezwykle odmładzające wrażenie świeżości, jak po urlopie.
A jaki zabieg daje Ci najwięcej satysfakcji?
– Zdecydowanie Easylift®, nasz czarny koń! To zabieg unikatowy na skalę światową, trudny technicznie, dający spektakularny efekt liftingu – jest niewielu lekarzy, którzy go wykonują. Ja uczyłem się tej metody u jej twórcy, we Francji, i miałem przyjemność wprowadzać ją do Polski. Jest to kompleksowy lifting z użyciem stałych nici z haczykami, które są prowadzone nie tylko pod skórą twarzy, ale też głowy. Easylift® tak dobrze i na tak długo unosi chomiki, że jestem w stanie zrezygnować z wielu zabiegów, które teoretycznie mogłyby na ten problem podziałać, a na pewno nie są w stanie zapewnić tak dobrego i satysfakcjonującego efektu, także w kontekście trwałości – nici unoszą tkanki na ponad 10 lat! Co też warto podkreślić, zabieg jest skuteczny nawet u osób z zaawansowaną wiotkością i opadaniem skóry –najstarsza pacjentka miała 76 lat. W wielu przypadkach może to być alternatywa nawet dla liftingu chirurgicznego.
Tworzysz też ze swoim zespołem autorskie terapie, miałam okazję korzystać m.in. z bestsellerowej High-Tech Collagen Therapy. Jak je tworzysz? Przecież łączenie różnych metod nie jest nowym pomysłem na rynku…?
– Oczywiście, wiadomo, że jeżeli zastosuje się kilka czynników naraz, to efekt będzie na pewno lepszy, niż gdy użyjemy ich oddzielnie. Nie wszystkie metody można jednak ze sobą bezpiecznie łączyć, a przecież to jest najważniejsze. Nie wszystkie też działają synergicznie. Dlatego bazując na naszym wieloletnim doświadczeniu i wiedzy oraz mając do dyspozycji sprzęt i preparaty najwyższej jakości tworzymy w pełni bezpieczne i wysoce efektywne gotowe terapie łączone. Najpierw testujemy je na sobie, potem na wąskiej grupie zaprzyjaźnionych pacjentów, oceniamy ich bezpieczeństwo, efekty, zadowolenie pacjentów i dopiero wtedy wprowadzamy je do oferty. Szukamy jak najbardziej skutecznych zabiegów, które spełnią oczekiwania najbardziej wymagających pacjentów – mówię o osobach, które trafiają do nas rozczarowane zabiegami medycyny estetycznej, wykonywanymi gdzie indziej. Lubią je też panowie.
Wróćmy do sztuki. Rozmawiamy, a w tle słychać muzykę klasyczną… Spotkałam Cię kilka razy w filharmonii, byli z Tobą też rodzice. Jaką rolę sztuka odgrywa w Twoim życiu?
– Sztuka i muzyka klasyczna są obecne w moim życiu od zawsze, umiłowanie do nich też wyniosłem z domu i mam to szczęście, że mogę nadal moje pasje dzielić z rodzicami. Najbardziej lubię epokę renesansu i baroku. Gdziekolwiek jadę, zawsze punktem obowiązkowym programu jest zwiedzanie muzeum. Te zainteresowania przekazuję swoim dzieciom, regularnie chodzę z nimi do muzeów i do filharmonii na koncerty dla dzieci. Jestem stałym bywalcem filharmonii i rzeczywiście często można mnie tam spotkać. Moim ulubionym muzykiem jest Jordi Savall, jeden z najwybitniejszy interpretatorów muzyki dawnej, zwłaszcza renesansu i baroku, który koncertuje ze swoją orkiestrą.
Czy te zainteresowania mają wpływ na Twoją pracę jako lekarza?
– Obrazy wiszące na ścianach gabinetu, muzyka, której słucham w trakcie wykonywania zabiegów, sprawiają, że mogę się lepiej skoncentrować, o wiele mniej się meczę, mam dużo energii, jestem w 100% gotowy na każdy kolejny zabieg (pamiętaj, że nasza praca wymaga ogromnej precyzji manualnej i naprawdę bywa męcząca). Mogę powiedzieć, że sztuka mnie uskrzydla! Dzięki temu przyjemnie też spędzam czas w klinice – ja po prostu lubię tu być. Każdy dzień w pracy zaczynam od swojego małego rytuału – wypicia wyjątkowej herbaty (ciągle odkrywam nowe smaki), oczywiście z eleganckiej filiżanki. Na pewno sztuka ma też wpływ na mnie jako na lekarza zajmującego się wyglądem pacjentów. Dzięki obcowaniu z dziełami największych twórców, obejrzeniu kilku tysięcy rzeźb i obrazów – robiąc zabiegi zawsze mam w głowie to, co najważniejsze w medycynie estetycznej, mianowicie proporcje twarzy, uznawane w kulturze europejskiej za piękne. Bardzo ważna jest harmonia – na przykład robiąc usta, trzeba pamiętać, aby pasowały one do nosa, do brody, do wielkości całej twarzy. Jako lekarze „od estetyki” musimy zawsze zwracać na to uwagę, to właśnie harmonia jest tym, co nadaje twarzy piękno.
To nie koniec Twoich pasji. Jak jeszcze lubisz spędzać wolny czas?
– Najbardziej z dziećmi, to niesamowite, jakie dociekliwe pytania potrafią zadawać kilkulatki Poza tym uwielbiam gry planszowe! Mam w domu kolekcję około 200 gier, specjalizuję się w nowoczesnych grach wojennych. Jest nas kilkudziesięciu w Polsce, spotykamy się, mamy swój klub, jeździmy na zjazdy, uwielbiam to! Początki kliniki były bardzo intensywne, przez pierwsze dwa lata dawałem z siebie wszystko. Teraz staram się, poza weekendem, mieć jeden dzień wolny w tygodniu – najchętniej spędzam go z dziećmi, gram też często w tenisa.
Największa radość w pracy lekarza medycyny estetycznej?
– Uznanie ze strony pacjentek, ich zadowolenie i dobre samopoczucie. Cieszę się, gdy słyszę, że dzięki nam czują się lepiej, że się w końcu akceptują, a czasami nawet, że odmieniły swoje życie. Satysfakcję daje mi też posiadanie naprawdę zgranego, świetnie ze sobą współpracującego, odpowiedzialnego i zadowolonego zespołu.
A jak byś zachęcił do odwiedzenia kliniki osoby jeszcze mające wątpliwości, czy w ogóle korzystać z medycyny estetycznej?
– Każdy człowiek, niezależnie od płci i wieku, nawet bardzo młody, może mieć jakiś problem z wyglądem – estetyczny bądź dermatologiczny. Pamiętajmy, że medycyna estetyczna to nie od razu strzykawka, laser czy skalpel i nie musi od razu oznaczać ogromne wydatki. To też, a może nawet przede wszystkim dbałość o jakość skóry i jej prawidłową pielęgnację. Mamy w klinice usługę ułożenia indywidualnego programu pielęgnacji domowej – pacjent przychodzi na nią z własną kosmetyczką, dokonujemy głębokiej komputerowej analizy skóry specjalnym aparatem i odbywa się konsultacja u kosmetologa. Po kilku miesiącach sprawdzamy efekty i ewentualnie modyfikujemy plan. To nie jest zabieg, ale ma ogromny wpływ na estetykę.
Klinika niedawno obchodziła 3. urodziny. Chwilę potem otworzyłeś klinikę w nowym miejscu. Czego dr Franciszek Strzałkowski życzyłby sobie, dajmy na to, w prezencie na 5. urodziny kliniki?
– Mam nadzieję, że będą one okazją do świętowania sukcesu kolejnego pomysłu, który powstał pod wpływem potrzeb naszych pacjentek – własnej marki kosmetyków.
Życzę tego Tobie i Twojemu zespołowi. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Anna Kondratowicz