Jak wybrałam swoje pierwsze okulary?
Problemy ze wzrokiem pojawiły się u mnie dosyć nagle – po prostu któregoś dnia zorientowałam się, że gdy czytam książkę bądź wiadomość w telefonie, brakuje mi ręki:-) Przyznam szczerze, bardzo to przeżyłam – w końcu mówimy tutaj o objawach starczowzroczności, które okazały się dla mnie większym problemem w aspekcie psychologicznym niż pierwsza zmarszczka.
Najpierw ratowałam się okularami z sieciówki – dobieranymi na oko:-) Najpierw +1, potem +1,5. Niektóre poszły do kosza, bo w domu okazywało się, że plastikowe szkiełko zniekształca obraz. Inne szybko się rozpadły. Używałam ich tylko w domu do czytania, bo po prostu wstydziłam się wyciągać je przy innych, np. na spotkaniu czy w metrze do poczytania ebooka – wydawało mi się, że wszyscy będą patrzeć na mnie i myśleć: „o, starsza pani”. Nie mam obsesji na punkcie starzenia się (jasne, wiem, jak pomocna jest medycyna estetyczna, ale staram się z niej korzystać w rozsądny sposób) – jednak lecący wzrok, ku mojemu własnemu zaskoczeniu, naprawdę stał się dla mnie problemem.
Po roku było jeszcze gorzej – bez okularów naprawdę nie byłam w stanie przeczytać sms-a, wypełnić dokumentów w urzędzie, dojrzeć prawdziwej ceny na metce (99,99 udawało 39,99 zł), a nawet zamówić właściwego dania z menu w knajpie. Zrozumiałam, dlaczego moja mama tak się kiedyś denerwowała na zbyt małe napisy na opakowaniach wielu produktów kosmetycznych. Okulary wrzuciłam do torebki – ale ich ciągłe wyciąganie było dosyć uciążliwe.
Postanowiłam więc podejść do sprawy dojrzale i profesjonalnie… decydując się na okulary progresywne, czyli takie, w których dobrze widać i z dali, i z bliży, i z odległości pośrednich – jednym słowem, można udawać, że ma się jakąkolwiek inną wadę wzroku (oby nie starczowzroczność!). Udałam się do kliniki Mega-lens – miejsca, które już znałam, a które z oczami robi dosłownie wszystko (zobaczcie filmiki z wszczepienia soczewek wewnątrzgałkowych przez dr. Marka Czubaka lub zabiegu blefaroplastyki, którego mistrzynią jest dr Magdalena Korwin). Dobór okularów to pestka w porównaniu z tym, co potrafią tutejsi specjaliści, choć nie zdawałam sobie sprawy, że i ten, wydawałoby się banalny zabieg, wymaga tak precyzyjnego podejścia – przecież może się okazać, że każde oko widzi trochę inaczej (i wymaga różnej wielkości dioptrii), poza tym, już po wyborze oprawek (też z pomocą specjalisty, bo nie wszystko, co nam się podoba, pasuje do rozstawu oczu itp.), zbadano sposób, w jaki patrzę na świat (zobaczcie na filmiku – jak pochylam głowę itp.), dzięki czemu można wybrać optymalne ustawienie szkieł w okularach.
Zdecydowałam się na kupno dwóch par okularów:
- typowo korekcyjnych, do czytania z bliska – jako że moja praca głównie polega na czytaniu i pisaniu w komputerze i wzrok jest mocno obciążany, szkła mają dodatkową powłokę antyrefleksyjną do pracy przed monitorem,
- progresywnych – które świetnie sprawdzają się w ciągu dnia, gdy np. jestem na spotkaniach, na mieście, w knajpie, u znajomych albo po prostu w domu – i wiem, że np. co chwila będę zaglądać do telefonu, książki, gazety itp.
Bardzo obawiałam się okularów progresywnych – znam osoby, które się do nich nie przyzwyczaiły i z nich zrezygnowały, choć znam i takie, które pokochały je od pierwszego włożenia. Polecono mi najnowocześniejsze szkła Varilux X Series, dedykowane aktywnym ludziom, które zapewniają szerokie pole widzenia, praktycznie w ogóle eliminują efekt „pływania” obrazu i pozwalają dostrzec każdy szczegół nawet w ruchu. Pierwsze wrażenie było dziwne – zwłaszcza gdy wchodziłam po schodach:-) Ale bez problemu pojechałam w nich od razu samochodem! Zabrałam je na weekendowy wyjazd nad morze i nosiłam praktycznie codziennie, po kilku dniach – czułam się jak w „drugich” oczach. Natomiast rzeczywiście, gdy pracuję cały dzień przed komputerem, bardziej komfortowe są te okulary typowo korekcyjne do bliży, ponieważ cały czas skupiam wzrok na jednej odległości. Jedna oznacza, że widzę dobrze i zupełnie z bliska, i na ekranie laptopa, i na podpiętym do niego monitorze, który stoi ok. 60-70 cm od oczu.
A co z okularami z sieciówek? Czy warto w ogóle je kupować? – Nie krytykuję ich totalnie, ale podkreślam zawsze, że warto je mieć wyłącznie awaryjnie, np. w pracy. Nie da się jednak w nich pracować przez cały dzień, zwłaszcza gdy wada jest bardziej skomplikowana, a praca mocno obciążająca dla wzroku np. przy komputerze. Okulary korekcyjne powinno się zrobić w salonie optycznym, po dokładnym zbadaniu wzroku i doborze szkieł przez okulistę, a te sieciówkowe traktować jako „zapas” na wszelki wypadek, np. gdy zapomnimy zabrać dobre okulary z domu – wyjaśniła mi dr Anna Klemarczyk, okulistka z Mega-lens.